środa, 28 listopada 2012

Skrzydełeczko

Wczoraj, 27 listopada, minęła 70 rocznica urodzin absolutnego geniusza gitary muzyki rozrywkowej - Jimi Hendrixa. Ten nie do końca spełniony muzyk zmarł w okolicznościach mało przejrzystych w wieku zaledwie 28 lat w 1970 roku, pozostawiając po sobie wiele doskonałych kompozycji, oraz wiele rozpoczętych projektów muzycznych, które nigdy nie miały swojego finiszu. Jednym z takich projektów był na przykład pomysł zrealizowania wspólnej sesji nagraniowej z Milesem Davisem, jazzowym trębaczem-wirtuozem. Mariaż modern-jazzowej stylistyki z hardrockowym brzmieniem gitary Jimiego intrygował fanów muzyki na całym świecie. Ich niezaspokojona ciekawość może być punktem wyjścia do snucia muzycznych fantazji co do kształtu takiego projektu. Zresztą Jimi Hendrix pod koniec swojej krótkiej przecież kariery skłaniał się ku innym gatunkom muzycznym, aniżeli te wypracowane przez The Jimi Hendrix Experience czy też The Band of Gypsys.

Kompozycje Jimiego elektryzowały. Ale również jego aranże, jak chociażby osławiony All Along The Watchtower Boba Dylana. Wiele granych przez niego coverów wryło się w pamięć słuchaczy na tyle, że zaprezentowane aranże były często przejmowane przez twórców kompozycji jako źródło, nie zaś jako produkt wtórny. Genialność muzycznych dokonań Hendrixa jak już wspomnieliśmy nie była spełniona. Czymże jest bowiem nagranie kilku płyt wycelowanych producencko w żądną ostrych dźwięków publikę?
Gra Hendrixa stała się wzorem dla wielu naśladowców, źródłem niewyczerpanych sampli oraz kombinacji z nowinkami technicznymi w brzmieniu gitary na całe następne dziesięciolecia. I tak jak sam mistrz często korzystał z utworów innych wykonawców, tak teraz inni artyści z chęcią pogrywają kompozycje swojego guru sprzed lat.
Little Wing to przykład takiej kompozycji, która co rusz wraca w nowych rozwiązaniach brzmieniowych.
Może na początek posłuchajmy jak to grywał Jimi.

Teraz posłuchajmy wersji nagranej przez duet Eric Clapton/Duane Allman do sesji płyty Layla... zespołu Derek And The Dominoes

Na koniec wersja również nieżyjącego już niestety Stevie Ray Vaughna. Czyż każda z nich nie kryje w sobie magii? 

czwartek, 22 listopada 2012

Tristesse

Fryderyk Chopin, legenda za życia, legenda na wieczność, kultowa postać i kultowa muzyka, ponadczasowa, piękna, refleksyjna, wirtuozerska. Gdy przemierzając bezkresne połacie historii cywilizowanego świata, zahacza się gdzieś o miejsce zwane Muzyka, to, uwierzcie mi, Fryderyk Chopin jest tam jednym z medrców czuwających nad każdym dźwiękiem mającym wzbudzać ludzką ciekawość i uznanie.
Geniusz. Wirtuoz. Romantyk muzyki. Ponadczasowy rockman. Nawet ci, dla których najwyższą wartością są riffy Slayera są w stanie uznać muzykę Chopina za coś bezapelacyjnie wyjątkowego i pięknego. Wszyscy gdzieś w jakiś sposób mieli zetknięcie z tym soundem, z tymi frazami, skomplikowanymi partiami fortepianu. Większość chyli czoła... no może jedynie ci, dla których wartością najwyższą są (s)hity zespołu (sic!) Weekend nie potrafią z tej muzyki wyodrębnić nic szczególnego. Ale ponoć czasy takie, że należy być tolerancyjnym. Niestety nie można być tolerancyjnym, gdy kulturę lotów najwyższych chce się schować za plastikowe kotary. Niedawno jak kilka tygodni temu córka przyniosła z lekcji muzyki niesamowite zadanie domowe: nauczyć się na pamięć tekst i zaśpiewać piosenkę Nie daj się naszej rodzimej celebrities Doroty Rabczewskiej. Na moje pytanie, gdzie w nauce o muzyce jest miejsce dla wielkiego geniuszu sztuki muzycznej jakim był zdecydowanie Chopin, otrzymałem odpowiedź, że pan od muzyki (gimnazjum) jest zdecydowanem fanem muzyki współczesnej i pogrywa ucząc dzieci śpiewu wszystkie najnowsze hity radiowe. Niestety, w tym kraju system edukacji sięgnął rynsztoka, należy tylko mieć nadzieję, że w rodzicach współczesnych pociech drzemie jeszcze iskierka minimalnej wiedzy o kulturze i że ta wiedza przekazywana będzie w sposób pozaszkolny dzisiejszej młodzieży.
Tristesse to melancholia. Smutek i żal. Ale wsłuchując się w kolejne dźwięki genialnej kompozycji, będącej etiudą op. 10 nr 3 , uświadamiamy sobie, że nawet melancholia niesiona jest na skrzydłach nadziei, że w każdym smutku odnaleźć można malutkie drobiny radości, które prowadzić nas mają ku ucieczce ze stanu kryzysu. Więc uciekajmy na falach pieknych dźwięków ku naszej radości i własnemu szczęściu.

środa, 21 listopada 2012

Siekierą w Polskę

Dokąd dziś powędrujemy? Daleko czy blisko? W miejsca zapomniane czy te bardziej znane? Gdzie zaprowadzą nas wszelkie nasze zmysły? Za oknem mglisto i dżdżysto. Trzęsące się owiane chłodnym wiaterkiem postacie suną porankiem w stronę własnych utrapień. Jedni przeklinając podążają do pracy, inni spacerują ze swoimi pupilkami metodycznie obsikującymi każdy kawałek wolnej przestrzeni. Dzieci, w różnych nastrojach, jedne uśmiechnięte inne przygnębione, zaspane, podążają z wolna ku swoim szkołom. Szarość powiewa ponad kolorowymi obrazkami reklam atakujących nas z każdej strony na billboardach, telebimach czy kioskowej prasie. Wszystkie te barwne fajerwerki nie znaczą nic, zagłuszają jedynie coraz głośniejsze wrzaski wściekłego z marazmu tłumu. Rok 2012. Świat. Planeta Ziemia. Polska. Każde miasto...
Gdzie więc jest ta kraina wiecznej szczęśliwości? Kto nas zabierze na nasze zielone od ogromu dolarów wyspy szczęśliwe? Jesteśmy dzisiaj blisko, a tak całkiem daleko. Te obrazy mam nie tylko w pamięci. Może poza obecnością kolorowych reklam ,widzę codziennie te same obrazy od trzydziestu kilku lat. Ten kraj nie chce i nie może się zmienić. W 1986 roku Tomasz Adamski napisał dla zespołu Siekiera, w którym zresztą występował utwór Nowa Aleksandria.Jego prosty tekst odzwierciedlał to co wielu wóczas widziało jako konieczną i niezmienialną rzeczywistość. Zabytkowe Puławy nazywane Nową Aleksandrią otoczone stosem fabryk i przygnębionych ludzi. Cała Polska w maraźmie, w oczekiwaniu na zmiany.

Kiedy stoję, patrzę w okno, krótka chwila
Idą ludzie tam za bramą, jeszcze senni
Na ulicy mały płomień porzucony
Nasze domy pośród nocy
Nasze domy obok fabryk


W moich dziecinnych latach 80-tych listopadowe poranki wyglądały tak samo, pamiętam twarze tamtych ludzi, zmęczone bez nadziei na zmianę, bez żadnych perspektyw, nie kochających Polski i siebie jako Polaków, umęczonych własną niedolą,a zarazem szczęśliwych z bycia ze sobą, z rodziną czy przyjaciółmi. Potem był rok 1989. Wiatr zmian powiał nad całym światem, a przodowała im nasza ojczyzna. Ale nasi wspaniali wielkorządcy nie wykorzystali szansy. Cały czas mamy jeszcze tyłki utkwione w socjalistycznej utopii. Jakbyś się nie starał, jakkolwiek dobrym byś nie był i tak będziesz na spalonej pozycji. Pozostawiając u sterów władzy, zwłaszcza na niższych szczeblach, ludzi uwikłanych w dawną komunę oddaliśmy im za darmo to, co miało stanowić fundament dzisiejszej Polski. Aparatczyki i kapusie stanęli w zarządach banków i prywatyzowanych za pieniądze tych banków firm. Dobro narodowe przestało mieć znaczenie, było pustym słowem na drodze do koryta. Zaczęły liczyć się interesy własne i kolegów. Wogóle kolesiostwo to taka nasza domena narodowa chyba jest. U nas wszystko polega na załatwianiu. Chcesz sprzedawać alkohol musisz mieć koncesję,  a ją trzeba załatwić. Chcesz mieć biuro obrotu nieruchomościami musisz mieć koncesję, a ją również trzeba załatwić. Naród załatwiaczy. Nie ważne, że masz wiedzę i umiejętności. Najważniejszą umiejętnością jest umieć coś załatwić, dając przy tym relatywnie niską łapówkę.
Pokomunistyczne przygnębienie, zwłaszcza tych nie młodych ludzi z pokolenia oszukanego pod koniec lat 80-tych jest takie samo jak wówczas, tyle że nie mają oni już żadnego azylu. Przedtem skrywali się w swych rodzinach, dzisiaj rodzin nie mają, gdyż nowoczesna droga życia wpoiła im skutecznie, że najwazniejszy jest pęd do kariery i dziki wyścig szczurów. Stali się po raz kolejny niewolnikami we własnym kraju. I niezależnie od tego co powie Tusk z Michnikiem, czy Lis z jakimś innym Wojewódzkim, to w Polsce jest ŹLE, i to bardzo. Te pozorne szanse są tylko pozorne. Nie ma w nich krzty realności, kawałka nadzieji, albowiem z góry wykluczając się poza nomenklaturową układowość wykluczamy się też z życia. Nie chcesz być niewolnikiem, będziesz zerem. Nie dziwią mnie dzisiaj reakcje ludzi, tych którzy głośno i z pałami serwują nam ogólnoświatowy wstyd. To wasza panowie u władzy wina! To wasz wstyd! A idole? Młodzieżowe autorytety? Gdy poczuli smak pieniądza, nie pragną już niczego więcej, tylko ciągłej sławy i kasy. Gdzie są walczące rockowe elity lat 80-tych dzisiaj? Nie rozumiem szczerze mówiąc Pana Hołdysa, przy całym szacunku dla jego dokonań muzycznych. Czego on broni? Nie dostrzega polskiego piekiełka? A może sam zakrywa oczy ze zdumienia i udaje, że nie widzi, bo niewiedza jest taką ładną bajką. A Tomek Lipiński? Brygada Kryzys i Tilt? Wymiotowałem ze zniesmaczenia, jak widziałem go parę lat temu na jakiejś jarmarcznej imprezie organizowanej przez Platformę Obywatelską. Idol naszych lat, symbol buntu, punkowego sprzeciwu wobec niechcianej władzy. Dziś mentor gładzonych pudrem pierdół.
Czy wszyscy skazani jesteśmy na to, żeby stąd uciekać? Jak mamy kochać naszą ojczyznę, kiedy ona ma nas zwyczajnie w dupie? Czy wisi nad Polską groźba hańby, czy w hańbie żyjemy od 23 lat? Nawet nie pragnę uzyskać odpowiedzi. Znów spojrzałem przez okno. Biegnący, spieszący się ludzie, bez uśmiechu, bez życia, bez nadzieji. Żałuję że zrobiło się tak strasznie politykiersko, niekulturalnie czasami, ale sprowokował mnie pan Kuba Wojewódzki, który kiedyś deklarował, że był punkowcem. Dla niego bycie w dzisiejszym establishmencie jest ponad zwyczajną ludzką poczciwością. Dziś nie widzi, że istnieją w tym kraju ludzie, którzy cierpią z powodów dla niego błahych, wyśmiewa tłumy z 11 listopada, wraz z innymi nazywając ich zadymiarzami, którzy pragną jedynie rozróby. Kto więc dzieli Polskę, no panie Lis - co z tą Polską?! Czy rzeczywiście musi być tak, że trzeba potraktować ją siekierą?

poniedziałek, 12 listopada 2012

Eleanor Rigby

"Spójrz na tych wszystkich samotnych ludzi" - tymi słowami zaczyna się utwór zespołu The Beatles Eleanor Rigby. Był to bodaj pierwszy hit wielkiej czwórki z Liverpoolu, który wprowadzał w świadomość fanów inne, bardziej ambitne i złożone brzmienie. Ta napisana przez Paula McCartneya kompozycja została wydana na singlu 5 sierpnia 1966 roku, lecz za każdym razem gdy wybrzmiewa przy różnych okazjach w audycjach radiowych nie jestem w stanie jej zignorować. Jakiś magiczny magnetyzm wieje z głośników i powoduje, że pozwalam dźwiękom tej kompozycji i słowom śpiewanym przez McCartneya wybrzmieć do końca.
Historia kobiety opowiedziana w tekście utworu owiana jest ciągle mgiełką tajemnicy. Dzieje się tak m.in. za sprawą samego autora, który w wywiadach co rusz to zmieniał wersję dotyczącą genezy powstania utworu. Paul McCartney twierdził swego czasu, że tekst utworu jest wspomnieniem z czasów jego dzieciństwa, gdzie jako skaut często odwiedzał starszych i samotnych ludzi niosąc im pomoc i słowa otuchy. Postać Eleanor Rigby miała być na potrzeby tego wspomnienia wymyśloną. Jednakże przy innej znowu okazji autor przekazał na aukcję charytatywną kopię archiwów ze szpitala miejskiego w Liverpoolu, z których dowiadujemy się mi.in, że Eleanor Rigby była zatrudnioną tam pomocą kuchenną. Po latach odnaleziono również na jednym z liverpoolskich cmentarzy nagrobek na którym widnieje napis Eleonor Rigby. Ta pewna enigmatyczność tej postaci wzmaga tylko poziom doznań podczas słuchania tego utworu, jednego z ważniejszych i lepszych w dorobku Wielkiej Czwórki z Liverpoolu. Jaka jest prawda dotycząca tej postaci - tego zapewne już nigdy się nie dowiemy.

Samotność. Każdy dzień wypełniony monotonnie powtarzanymi czynnościami, zamknięty w ramionach wskazówek zegara. Każdy dzień jest wyczekiwaniem : na zmianę, na odsiecz, na coś lub, co chyba najważniejsze, kogoś. I każdy dzień w oczekiwaniu przynosi porażkę. Nie ma nikogo. Nie ma słów. Nie ma radości, ale nie ma też żalu. Wszystko jest pustką, jak puste są ściany w pokoju będącym niczym cela skazańca-galernika, pokutującego za winy niepopełnione. "Ci wszyscy samotni ludzie - skąd oni wszyscy się biorą?" - oto pytanie naiwnego chłopca przyglądającego się codziennie tym zagubionym wyrazom twarzy, pytającego po chwili : "Gdzie jest ich miejsce?". Gdzie jest ich miejsce... jakby echo niosące pytania pobrzmiewa ta fraza złożona z kilku słów i roznosi się w przestrzeni, nie uzyskując odpowiedzi. Tylu samotnych ludzi, odciętych od świata murem własnych doświadczeń i kompleksów, codziennie zaszywa się w tłumie lub w ciszy własnego obłędu. Czasami odchodzą. A na ich miejsce przychodzą następni. Okrutny świat nie potrafi i nie chce wyciągnąć do nich dłoni. Czasem tylko jakiś harcerzyk zainteresuje się, popatrzy, zada pytanie, odejdzie... A czas będzie płynął swoim nachalnym rytmem i zabierał ich pełne nadziei życia, nadziei nigdy nie spełnionej. Przepadną bez echa. Jak zmarła w kościele Eleanor Rigby. A wraz z nimi przepadną ich wspomnienia.
W 1982 roku liverpoolski artysta Tommy Steele wykonał z brązu pomnik kobiety. Pomnik Eleanor Rigby. Czy teraz jej dusza odnalazła swoje własne wspomnienia?

czwartek, 8 listopada 2012

Schody do nieba



41 lat temu, 8 listopada 1971 roku ukazał się czwarty studyjny album brytyjskiej formacji Led Zeppelin, przez wielu uważany za jeden z najważniejszych albumów nie tylko w dorobku grupy, ale też w całej historii muzyki rockowej. To czy czas nie zatarł właściwego przekazu muzyki, czy ona nadal potrafi się wybronić - to już chyba tylko kwestia gustu i indywidualnego podejścia słuchacza do bądź co bądź legendarnego zespołu i kultowej muzyki. Pewne jest wszakże, że choćby ze względu na jeden znajdujący się tam utwór, płyta ta uznawana jest przez fanów Led Zeppelin za kamień milowy w historii muzyki rozrywkowej. Tym utworem jest Stairway To Heaven. I pewnie można by się bardzo szczegółowo rozpisywać na temat tego kawałka, można by w sposób szczegółowy analizować tekst, rozbrajać na czynniki pierwsze każde frazy kompozycji, tyle tylko, że po co to robić? Tyle zostało już powiedziane, tyle zostalo napisane. Zazwyczaj utwór był wynoszony pod niebiosa, choć po latach pojawiały się też opinie, że to tylko chwytliwa balladka dla masowego odbiorcy. Jedno jest wszakże pewne : w utworze tym Jimmy Page gra jedną z najbardziej znanych i powielanych solówek gitarowych. Na koncertach była ona tematem do improwizacji. Dla każdego uczącego się rzemiosła gitarzysty była i jest wzorem do naśladowania, takim celem do osiągnięcia, po którym to można było powiedzieć: jestem z siebie dumny, gram solo ze Schodów. Wielka sprawa. Ale musi być wielka, bo zespół Led Zeppelin WIELKĄ GRUPĄ BYŁ i w pamięci fanów pozostanie na zawsze.
To niesamowite, że słuchając utworu mającego 41 lat ciągle można czuć dreszczyk emocji. Ciekawe kto za 41 lat pamiętać będzie o zespole Feel? Tak tylko mi się nasunęło, taka dygresyjka. Nie gadamy! Słuchamy!

środa, 7 listopada 2012

Frank Zappa

Popkultura rozwinięta w latach 50-tych ubiegłego wieku nastawiała kierunki wszelkich form sztuki raczej ku rozrywce mogącej zadowalać masy, a co za tym idzie generowała ogromne, często gigantyczne interesy finasowe bazujące na popularności lansowanych twórców czy wykonawców. W początkowej fazie swojego rozwoju kultura masowa mogła jeszcze się w jakiś sposób identyfikować z klasycznym pojęciem sztuki, z czasem stawała się jednak czymś spowszednionym i sprowadzonym do poziomu szalet miejskich. Rozrywka zaczęła się kojarzyć z pewnymi trendami, które ustawiały ją raczej na półkach zarezerwowanych dotąd dla błaznów cyrkowych wytwarzając coś, co dziś nazywane bywa celebryctwem. Ostatnie 10 lat, a szczególnie spopularyzowanie internetu, spowodowało, że to co niegdyś dla prawdziwych twórców było sennym koszmarem, dzisiaj stało się faktem. Możliwości nowych technologii wypracowują co raz to nowsze rzesze "utalentowanych" internautów, chcących zawładnąć sceną muzyczną, teatralną czy jakąkolwiek inną związaną z bywaniem na tzw. salonach. Mamy więc koszmary w rodzaju Dody czy Mandaryny i zupełnie dezorientującą definicję słowa:  artysta. Być może, kiedy muzyka popularna zaczynała kształtować poczucie smaku, nie wpływała tak niszcząco na pozostałe dziedziny sztuki. Zaczynała raczej stawać na równi z twórczością klasyczną choćby poprzez wieloletni rozwój muzyki jazzowej, która wykreowała się również na pewny swoisty rodzaj sztuki. Z muzyką pop czy rockową mogło być podobnie, gdyby nie... ogłupiająca działalność komercyjnych stacji radiowych. Im łatwiejsze dla ucha dźwięki, im bardziej ogłupiający tekst, tym lepszym materiałem handlowym staje się prezentowany produkt. Wyniesienie antytalentów do poziomu sztuki jest bodaj największą porażką w kulturze zaliczoną w II połowie XX wieku. Porażką pielęgnowaną niestety do dzisiaj. Cała reszta, dla których wartość własnej twórczości nie jest przeliczana na dolara, nazwana została NISZĄ. Trudno. Żyć należy dalej.
Frank Zappa początkowo uzyskał ogromną popularność. Ale jego muzyka wcale nie była łatwa. Połączenie jazzu, muzyki klasycznej, hard rocka i współczesnej muzyki orkiestrowej przekształcane zazwyczaj w antynatchniony pastisz stawiało go raczej w jednym rzędzie z grupą komików z Monty Pythona, aniżeli na piedestale geniuszy muzycznych XX wieku. Ale po latach, gdy jego twórczość poznawana jest na nowo, widać, że Zappa był absolutnie poza nawiasem skupiającym wówczas komercjalizujący się rynek muzyczny. Poziom umiejętności, posiadany warsztat muzyczny oraz wrodzona zdolność do postrzegania świata sztuki w sposób otwarty i bez zażenowania, pozwalały mu na eksperymenty, które zapisały się na kartach historii w sposób wielce pozytywny. I chwała mu za to. Może dziś niewielu pamięta jeszcze o Franku Zappie, więc tym bardziej powinno się postać tę w sposób regularny i obiektywny przypominać pokoleniu wychowanemu na 40 sekundowych melodyjkach reklamowych

czwartek, 1 listopada 2012

Biały Krzyż

Przemijanie - temat trudny, zdawać by się mogło nieprzyjazny, męczący, skłaniający do wielu różnych refleksji, które uświadamiają nam jak marnymi istotami jesteśmy. Jaką nicością jesteśmy. Budzą się lęki, strach i przerażenie. Często boimy się wspominać zmarłych, unikamy pogrzebów, zasłaniamy oczy na widok nekrologów. Nie dopuszczamy myśli, że przeznaczenie sięgnie również i nas. Zagłuszając własne lęki żyjemy więc jakby na przekór, czerpiąc z życia w sposób zły, niegodny, plugawy. W imię JA, nie w imię MY. Widzimy siebie, nie widzimy innych, nawet tych najbliższych. A potem, gdy odchodzą pojawia się żal. Smutek. Cierpienie. "Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą" - dlaczego te słowa księdza Twardowskiego nie mogą wtłoczyć się jako taki dogmat w ludzkie umysły, lecz pozostają hasłem, które lubimy bezmyślnie powtarzać, pozostając ciągle niewzruszonymi wobec świata. Zamykamy się wraz ze swoimi lękami w świecie iluzji. Nie żyjemy,lecz czekamy... A dumny Wędrowiec z kosą przemierzający każdy skrawek tego padołu spogląda na nas w oczekiwaniu, czy jesteśmy już gotowi, by odejść - w milczeniu, w samotności, w zapomnieniu. Słuchałem kiedyś opowieści człowieka, który przeżywał życie w pełni: kariera zawodowa i dobra sytuacja materialna, ciągłe imprezy i ciągłe nowe miłostki, ogrom wrażeń podczas wojaży po całym świecie, szacunek u innych - wszystko to było...było, a gdy minęło? Rozczarowanie - po co to wszystko? Dla kogo? Czy po to jesteśmy tu pośród ludzi, aby hulaszczo zagłuszać własne lęki? Kto poda rękę, gdy zachorujemy? Kto pocieszy w chwilach zwątpienia? Kto pochowa, gdy umrzemy? Czerpmy z życia - pełnymi garściami, ale rozumnie, nikomu poprzez swoje własne ambicje i pragnienia nie czyniąc krzywdy. Żyjmy w zgodzie z otaczającym nas światem, bo w obliczu ostateczności wszyscy i tak jesteśmy ziarenkami piasku rozrzucanymi przez wiatr. Szanujmy nasze rodziny i twórzmy nowe, albowiem rodzina to dobro, które pozwala nam w pełni zrozumieć sens naszego bycia tu i teraz.
Pamięć o tych, których nie ma - to oznaka naszego człowieczeństwa. Symbol naszego współistnienia tutaj na ziemi. Czasem uciekamy, czasem zapominamy. Ale tego jednego dnia, gdy mija już szał cukierków i psikusów, przychodzi zaduma. Jutro Dzień Zaduszny. 2 listopada to ta chwila, kiedy możemy poświęcić choćby mały skrawek naszego czasu na wspomnienie tych, którzy będąc niegdyś z nami dawali nam oparcie, dobry czas i te zagłuszane często pozytywne emocje. Dla ich nieśmiertelności ważna jest nasza pamięć.