piątek, 28 grudnia 2012

Dawno temu na dzikim zachodzie

Dzisiejsza wędrówka wiedzie dwoma ścieżkami, ale zbiegającymi się w pewnym punkcie. Jedna jest filmowa, druga zaś muzyczna, ale w tą filmową się wpisująca. Zawsze intrygował mnie termin spaghetti western, odnoszący się do pewnej grupy filmów łączących kino włoskie z gatunkiem westernowym. Zazwyczaj termin ten odnosił się do filmów gatunkowo niskich lotów, często niskobudżetowych, z mało atrakcyjną fabułą, nikomu nieznaną obsadą i groteskowym warsztatem filmowym. Ale przekonanie to jest wysoce błędne. Twórcą i jednym z głównych przedstawicieli włoskiego kina westernowego był niejaki Sergio Leone, artysta pełną gębą, którego dzieła stały się po latach klasyką westernu. Jest twórcą tzw. Dolarowej Trylogii, która wylansowała m.in. Clinta Eastwooda. Innym ważnym, a kto wie czy nie najważniejszym filmem włoskiego reżysera jest Dawno temu na dzikim zachodzie, firm robiący niesamowite wrażenie nawet dziś w 44 lata po premierze. Niewątpliwie atutem filmu była jego skupiająca uwagę widza narracja, jak również doskonała obsada aktorska ( Claudia Cardinale, Henry Fonda, Charles Bronson). Jest też jeszcze coś co pozwala zapamietać ten film na długo i dzięki temu co jakiś czas do niego wracać. To muzyka. Piękna, doniosła, niezapomniana. Wraz z fabułą nierozerwalna.

Autorem muzyki jest włoski kompozytor, legenda w świecie muzyki filmowej - Ennio Morricone.
Temat przewodni filmu jest według mnie jednym z najlepszych w historii muzyki filmowej. Mocno ilustracyjny, wpasowany w zawartość ekranu, ale potrafiący żyć własnym życiem tworząc odrębną opowieść - muzyczną i niepowtarzalną.


Będąc już w klimacie filmowej muzyki pana Morricone pozwolę sobie na umieszczenie linku do jeszcze jednej kompozycji, trochę mniej znanej, nie spopularyzowanej jak chociażby temat wspomniany powyżej czy muzyka z filmu Misja. Ale muzyka ta jest równie urzekająca i zapadająca w pamięć. To temat główny z mało znanego w Polsce filmu What Have You Done To Solange.


poniedziałek, 3 grudnia 2012

Dywanowi pełzacze


W 1974 roku zespół Genesis był u wrót szczytu swojej popularności. Początek lat 70-tych XX wieku rozkochał się w muzyce zwanej popularnie art-rockiem lub rockiem progresywnym. Genesis wpisali się w tę falę popularności bardzo trafnie. Kompozycje natchnione symfonicznymi aranżami, bajkowo-oniryczne teksty Petera Gabriela a także teatralna oprawa koncertów grupy - wszystko to sprawiało, że popularność kapeli rosła z roku na rok. We wspomnianym już roku 1974 zespół wydał swoją szóstą płytę zatytułowaną The Lamb Lies Down On Broadway. Podwójny album był dziełem w pełni koncepcyjnym, opowiadał historię Portorykańczyka o imieniu Rael, który snując się ulicami Nowego Jorku nagle zostaje uwięziony w jego podziemiach. Jego wędrówka przypomina nieco humorystyczną wizję senną, ale dla bohatera jest udręką jego nieodgadnionej egzystencji. Teksty Gabriela napisane do tej muzycznej historii przedstawiały w pewnym sensie jego własne poglądy filozoficzne, lecz również spojrzenie w sposób krytyczny na otaczający go świat. Temat alienacji jednostki posłużył za źródło opowiadanej historii.
Praca nad płytą, a potem wyczerpująca trasa koncertowa ją promująca, była podstawą decyzji Petera Gabriela o odejściu z zespołu, co też miało miejsce w marcu 1975 roku. Jak powszechnie wiadomo, w roli wokalisty zastąpił go dotychczasowy perkusista zespołu Phil Collins.
Album The Lamb... muzycznie był albumem, nad którym zespół pracował najwytrwalej i  najbardziej przykładał się do formy powstałych kompozycji. Z tego wysiłku i wytrwałości powstało dzieło spójne i przyciągające słuchacza. Dla mnie, Wędrowca, szczególnie przypadły mi dwa utwory kończące pierwszą płytę dzieła. Są to następujące po sobie Carpet Crawlers oraz The Chamber of 32 Doors. Przywiązanie do całości dzieła jest tak wielkie, że od wielu już lat nie wyobrażam sobie, aby słuchać tych kompozycji oddzielnie. Esenscja wielkości zespołu Genesis jest zawarta właśnie tu.