środa, 7 listopada 2012

Frank Zappa

Popkultura rozwinięta w latach 50-tych ubiegłego wieku nastawiała kierunki wszelkich form sztuki raczej ku rozrywce mogącej zadowalać masy, a co za tym idzie generowała ogromne, często gigantyczne interesy finasowe bazujące na popularności lansowanych twórców czy wykonawców. W początkowej fazie swojego rozwoju kultura masowa mogła jeszcze się w jakiś sposób identyfikować z klasycznym pojęciem sztuki, z czasem stawała się jednak czymś spowszednionym i sprowadzonym do poziomu szalet miejskich. Rozrywka zaczęła się kojarzyć z pewnymi trendami, które ustawiały ją raczej na półkach zarezerwowanych dotąd dla błaznów cyrkowych wytwarzając coś, co dziś nazywane bywa celebryctwem. Ostatnie 10 lat, a szczególnie spopularyzowanie internetu, spowodowało, że to co niegdyś dla prawdziwych twórców było sennym koszmarem, dzisiaj stało się faktem. Możliwości nowych technologii wypracowują co raz to nowsze rzesze "utalentowanych" internautów, chcących zawładnąć sceną muzyczną, teatralną czy jakąkolwiek inną związaną z bywaniem na tzw. salonach. Mamy więc koszmary w rodzaju Dody czy Mandaryny i zupełnie dezorientującą definicję słowa:  artysta. Być może, kiedy muzyka popularna zaczynała kształtować poczucie smaku, nie wpływała tak niszcząco na pozostałe dziedziny sztuki. Zaczynała raczej stawać na równi z twórczością klasyczną choćby poprzez wieloletni rozwój muzyki jazzowej, która wykreowała się również na pewny swoisty rodzaj sztuki. Z muzyką pop czy rockową mogło być podobnie, gdyby nie... ogłupiająca działalność komercyjnych stacji radiowych. Im łatwiejsze dla ucha dźwięki, im bardziej ogłupiający tekst, tym lepszym materiałem handlowym staje się prezentowany produkt. Wyniesienie antytalentów do poziomu sztuki jest bodaj największą porażką w kulturze zaliczoną w II połowie XX wieku. Porażką pielęgnowaną niestety do dzisiaj. Cała reszta, dla których wartość własnej twórczości nie jest przeliczana na dolara, nazwana została NISZĄ. Trudno. Żyć należy dalej.
Frank Zappa początkowo uzyskał ogromną popularność. Ale jego muzyka wcale nie była łatwa. Połączenie jazzu, muzyki klasycznej, hard rocka i współczesnej muzyki orkiestrowej przekształcane zazwyczaj w antynatchniony pastisz stawiało go raczej w jednym rzędzie z grupą komików z Monty Pythona, aniżeli na piedestale geniuszy muzycznych XX wieku. Ale po latach, gdy jego twórczość poznawana jest na nowo, widać, że Zappa był absolutnie poza nawiasem skupiającym wówczas komercjalizujący się rynek muzyczny. Poziom umiejętności, posiadany warsztat muzyczny oraz wrodzona zdolność do postrzegania świata sztuki w sposób otwarty i bez zażenowania, pozwalały mu na eksperymenty, które zapisały się na kartach historii w sposób wielce pozytywny. I chwała mu za to. Może dziś niewielu pamięta jeszcze o Franku Zappie, więc tym bardziej powinno się postać tę w sposób regularny i obiektywny przypominać pokoleniu wychowanemu na 40 sekundowych melodyjkach reklamowych

2 komentarze:

  1. Help im a rock - hehe, pamiętam jak w liceum koleżanka mnie zarażała Frankiem. miłe wspomnienia. / Pozdrowienia od Pani Nożownik :]

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo Frankiem łatwo można się było zarazić. Wchodziło gdzieś to w czaszkę i zostawało. Potem był z tym problem, bo jedni to uwielbiali, zaś inni za diabła nie wiedzieli jak to ugryźć. Fajnie, że ludzie jeszcze kojarzą dźwięki i postacie :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń