środa, 3 października 2012

Dyscyplina

Polska.Wiosna 1985 roku. Trwa epoka Jaruzelskiego. Dla dziesięciolatka, którym wtedy byłem, istniejący "ład" społeczny był mało atrakcyjnym tematem, cóż więc mogła mnie interesować jakaś pozbawiona najmniejszego sensu paplanina o konieczności naprawy trudnej sytuacji gospodarczej naszej socjalistycznej ojczyzny. Zresztą zaczynało powiewać NOWE. Od marca na czele Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego stał nie kto inny, tylko pamiętny człowiek z atlasem świata na głowie, czyli Michaił Gorbaczow. Pierestrojka tu, pierestrojka tam - gadają ciągle coś w Dzienniku Telewizyjnym ( to takie pradziadunio dzisiejszych Faktów w TVN, również wysoce zakłamana rozrywka ). Ale mnie wówczas bardziej interesowała piłka nożna. Boniek - to był ktoś, idol, bohater Polski w świecie, pierwszy po papieżu (Wałęsy nie liczę celowo, przykro mi, ale nie czuję z nim związków emocjonalnych). A poza tym gdzie on grał - w Juventusie, moim wówczas ulubionym, chyba właśnie z przyczyn pozasportowych, klubie piłkarskim. Zbliżał się finał Pucharu Mistrzów ( czegoś co po mocnym skomercjalizowaniu się stało się Ligą Mistrzów). Juventus ma grać z Liverpoolem. Jest 29 maja. Belgia, Bruksela, Stadion Heysel...
Telewizja Polska transmitowała to absurdalne wydarzenie. Ludzie poniewierani przez ludzi. Stado oślepłych kiboli angielskich i włoskich ścierało się na trybunach w sposób mało sportowy próbując udowadniać swoją wyższość nad przeciwnikiem. Nagle wynikł chaos. Rozpoczęcie meczu co chwila przesuwano. Napór tratowanego tłumu rozwala kilkumetrową ściankę, która pada na ludzi. Z trybun zaczęto znosić trupy. Stratowani ludzie przybyli na wielkie widowisko. Skończyli jak w rzeźni. Oszalały tłum nie miał już własnej woli, miał za to furię wzmaganą coraz to większą tragedią.
Nie wiadomo czemu pozwolono ten mecz rozegrać. 39 ciał znaczyło nic w obliczu strat materialnych organizatorów imprezy, czyli UEFA? Mój idol, Boniek zagrał rewelacyjnie. Juventus wygrał, ale wygrał co? Kawałek grawerowanego metalu? Sławę bożyszczy z czasów igrzysk starożytnych. Kto dziś pamięta styl tej gry? Mało kto pamięta wynik. Chociaż piłkarze zrobili swoją robotę, jak clowni w palącym się cyrku. Siedziałem zdumiony i patrzyłem na ten cholerny telewizor marki Neptun i ni w ząb nie mogłem nic z tego zrozumieć. Pamiętam jak dziś, że po całym tym zdarzeniu włączyłem do snu małe radyjko (rodzice przymykali trochę oko na moje późne przesłuchy dolnego UKF). Nie wiem co to za audycja była, ani w którym programie Polskiego Radia, ale pamiętam ten utwór. Po całym chaosie, który widziałem przed chwilą to coś co wbijało nogi w fundament i nakazywało stać i słuchać. Dźwięk po dźwięku budowała się pewna struktura, która mając tendencję wznoszącą na myśl przywoływała pracę robotników na budowie, ale taką sumienną, ułożoną, czystą, nieskalaną. Jeszcze chwilę temu oglądałem coś, co rozwalało mój mały światopogląd w strzępy, teraz słucham czegoś, co nakazuje mi przyjąć czysto-reprezentacyjną postawę, jak na niedawnym pochodzie 1 majowym, jakby ktoś nagrał to na polecenie I sekretarza Jaruzelskiego i kazał komunę nie grzebać, lecz pielęgnować. Ale nagle pośród tych ułożonych równomiernie dźwięków zrozumiałem, że ich istotą nie jest świat na zewnątrz, że one istnieją same dla siebie, tworząc swój regularny, nieskalany i perfekcyjny świat. Te dźwięki mogą przywoływać w myślach prawidła ułożonej wedle boskiego planu natury, mogą też kojarzyć się z pędzącą lokomotywą Orient Expressu, podążającą po swoje wagony... Ale nie, chromolić skojarzenia, przecież to tylko dźwięki gitar i perkusji. Idealnie spasowane, zgrane, współbrzmiące, może lekko amelodyczne i napastliwe w swej piskliwej tonacji. Wybrzmiały. Idealnie, bez uszczerbku, bez śmierci. Wówczas zrozumiałem dualizm świata, z jednej strony absolutny nieład dążący ku granicom człowieczeństwa, z drugiej zaś pewne ścieżki wymykające się z tego nieładu i dążące ku wyjściu na piękny i wspaniały, wyidealizowany świat. Z chaosu ku wyjściu - filozofia twórczości zespołu King Crimson. Tym zasłyszanym po piłkarskiej tragedii utworem był Discipline, z płyty o tym samym tytule. I choć nie jest to może najważniejszy, czy może nawet najpiękniejszy utwór tego bandu, to jednak jest pewnym muzycznym ewenementem, którego zrozumienie może pozwolić na pogłębienie wartościowania tego cholernego świata. Poniżej film stworzony przez kogoś do tejże muzyki. Mechaniczna iluzja ma swój bieg, lecz czy jest tą jedyną i słuszną drogą? Może być piękna, może być różnoraka, ale czy w ostatniej nucie nie zdaży jej się przypadkiem umknąć znów w chaos? Może nie w tej kompozycji, ale w innej. A potem świat znów ujrzy swoje następne Heysel...
King Crimson - Discipline

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz