środa, 31 października 2012

Moonchild (The Dream And The Illusion)

Zespół King Crimson wspominałem już wcześniej. Dzisiaj jednak posłużę się tą wspaniałą grupą w innym celu. W końcu każda wędrówka musi mieć czas na odpoczynek, na spokojny, nie zmącony sen poprzedzony chwilą kojącego relaksu. Moonchild z pierwszej płyty zespołu herbu Karmazynowego Króla, to kompozycja, która jak sięgam pamięcią zawsze wzbudzała we mnie uczucia mieszane: raz mnie zachwycała, innym razem doszczetnie irytowała, raz była cudownym ukojeniem, innym razem nużyła nie zrozumiałą formułą przekazu treści muzycznej. Dzisiaj patrzę na to inaczej. Przeszedłem po dolinach i wzgórzach, przemierzałem rzeki i jeziora - patrzę więc dziś oczami, słucham uszami i czuję duszą. To przychodzi chyba z wiekiem, podobnie jak i zrozumienie pewnych trudnych spraw.
Moonchild składa się z dwóch części, które rozdarte zostają w pewnym sensie w podtytule utworu. Pierwsza część to kołysanka. Spokojna, melodyjna, mająca ukoić zmysły i nastawić w rodzaj transu - snu. Druga część...no cóż, to ta dla wielu niezrozumiała część, marzenie senne, raz delikatne, innym razem banalnie przewrotne. Sunące po falach ciszy dźwięki płyną wraz z rozmazującym się obrazem poprzez naszą jaźń. Wyzwalają nasze wizje, nasze ukryte pragnienia, ukazują strzępy dni i zapomniane fragmenty życia, by przywołać marzenia i nadać im realny kształt. Gdy potem nagle wszystko znów gaśnie, gdzieś ucieka, jakby kropelki naszego potu zalewały nam nasze nocne bezpieczeństwo. A potem znów cisza, i delikatność ciszy. I pojedyńcze odgłosy zapomnianych dawno spraw, przywołanych w codziennym śnie. A cisza panuje i uspokaja. I nadchodzi odprężenie - spokojny, czysty sen...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz